Poszukiwania borowika trwały nadal. Czy z borowikiem było wszystko w porządku? Czy istniał wciąż w tym łez padole, czy też został brutalnie pożarty przez jakąś nieokrzesaną, niewrażliwą na piękno istotę i na wieki wieków zrzuconyw czeluści niebytu? W czeluści niepamięci? Dżetruda załkała na samą myśl o utracie grzyba, jednak zrobiła to dyskretnie. Nie była przecież jakąś cienką pizdą żeby się tak rozklejać, jak jakaś guma do żucia, która niedbale wypluta w stertę psich fekaliów, przyczepiła się do buta dozorcy i raz po raz, w akompaniamencie nieapetycznych mlaśnięć, przeżywa bliskie spotkania z kostką chodnikową, podczas gdy jej pracujący za najniższą krajową przewoźnik żwawo kroczy do najbliższego spożywczego po najtańsze wino, gdyż to jedyne co mu w jego smutnym życiu pozostało. Dżetruda była damą i koksem jednocześnie. Perfekcyjne połączenie, jak sernik i rodzynki.
Pełzła i pełzła, uważnie rozglądając się za jakimikolwiek oznakami, śladami wskazującymi na obecność grzyba.